Czy ktoś z Was robił kiedyś sesję zdjęciową ręcznikowi kuchennemu? Ja wczoraj po raz pierwszy popełniłam takie zdjęcia i dopiero wieczorem przy ich przeglądaniu dotarł do mnie komizm tej sytuacji. Chyba tylko my w naszym wnętrzarsko-blogerskim światku potrafimy to zrozumieć. No, ale powiedzcie, czyż nie jest fotogeniczny?
Dostałam go wczoraj i od razu złapałam to, co akurat miałam pod ręką (dekoracyjne taśmy, druciany koszyczek, nowy pastelowy swetrowy kociak, którego właśnie kończyłam) i zrobiłam zdjęcia. Wiem, może to nie do końca naturalne środowisko ręcznika kuchennego, ale wzory i kolory tak ładnie się komponują. A na pewno jeszcze nie raz pokażę go w bardziej kuchennym kontekście.
Ręcznik Bloomingville to nagroda, jaką przysłała mi Ola z fotobloo(g) za zdjęcie mojej pracowni. Możecie go znaleźć w jej sklepie internetowym, o tu: www.decorolka.pl.
Muszę powiedzieć, że Ola trafiła w dziesiątkę, bo te trójkąty od dawna
mi się podobają, a żółty idealnie pasuje do moich kuchennych pasteli i wprowadza iście wiosenny nastrój. Dziękuję! :)
Zapraszam Was dzisiaj do najbardziej "mojego" miejsca w całym mieszkaniu. Do miejsca, w którym spędzam najwięcej czasu, w którym tworzę, w którym znajduję inspiracje. Oto moja pracownia.
Nazywanie tak tego kąta jest może trochę na wyrost. W rzeczywistości to raptem dwa metry kwadratowe naszego pokoju dziennego. Ale dzieje się tu dużo i dużo rzeczy musi się tu też pomieścić.
To, co tak naprawdę "zrobiło" to miejsce, to blat z dech... podłogowych pomalowany i zbity przez mojego drogiego Męża. Pomysł nie jest nasz, zaczerpnięty został od Ani z White Loft. Dechy zastąpiły dość stary już blat z Ikei pamiętający początki mojego studiowania. Zostały po nim tylko dokręcane nogi, które doczepiliśmy do nowego blatu. Różnica jest kolosalna, bo nowy stół jest dużo dłuższy i może pomieścić cały mój twórczy bałagan. A jak chcemy, to i w dwie osoby się przy nim zmieścimy.
Skrzynki z warzywniaka zdobył, oszlifował w pocie czoła (w czasach przed szlifierką) i pomalował również mój Krzychu. Są bardzo pojemne i mieszczą większość moich swetrowych zbiorów, które później przerabiam w zwierzako-poduchy. Swoją drogą, znacie jeszcze kogoś, kto trzyma swetry pod biurkiem? ;)
Ostatnim elementem, którego brakowało w tym miejscu było krzesło. Teraz, kiedy zamieniłam zwykły obrotowy granatowy fotel na moje wymarzone turkusowe krzesło, mogę wreszcie pokazać Wam moje twórcze miejsce. Zapraszam.
Moje litery z drewna z odzysku. Biorę je ze sobą na wszystkie targi, w których biorę udział.
Kredki, taśmy, guziki i inne moje biurkowe drobiazgi to obecnie ulubione zabawki mojego Kuby
Domek od Kokki już znacie :) Tutaj wykorzystuje swój wieszakowy potencjał.
Dużą zasługę w tym, że te zdjęcia w końcu powstały ma Ola z fotobloo(g). Pokazała ostatnio u siebie swoje biurko i zachęciła do wysyłania jej zdjęć swoich miejsc do pracy. Skutecznie mnie tym zmotywowała do zrobienia zdjęć, bo prawdę mówiąc zbierałam się do nich od bardzo dawna. I nie dość, że moje zdjęcie pokazała na swoim blogu, to jeszcze przyznała mi nagrodę za najciekawszy kąt do pracy :) Zajrzyjcie koniecznie do niej tutaj, a zobaczycie inne inspirujące zdjęcia nadesłane przez blogerki.
...Spełnione! Dwie i pół godziny szlifowania i zdzierania starego lakieru, ale warto było. Jest satysfakcja z takiej pracy. Przedstawiam Wam zatem mojego nowego jasno turkusowego biurkowego przyjaciela.
Komodę chyba ostatnio pokazywałam jakoś w styczniu i od tej pory zmieniło się na niej niby niewiele (domki i druciana patera w roli świecznika zostały), ale przez zmianę kolorystyki jest zupełnie inaczej.
Komentarz Męża: "Ale ja Ci to na ciastka kupiłem." Tak, tak, dostałam ją w prezencie do kompletu z książką o wypiekach i deserach, ale jakoś częściej służy mi do innych dekoracji ;)
Latarenki domki kojarzące się głównie z zimowym czasem u mnie w wersji wiosennej.
I "pogniecione" ceramiczne osłonki tym razem w roli świeczników.
PS. U mnie właśnie wyszło piękne słońce. Przesyłam go Wam razem z tymi zdjęciami. Dobrego dnia!
Świeże kwiaty, kolorowe tekstylia, serwetki w ciekawy wzór... a w roli głównej oczywiście ceramika. Lubię mieć ładnie na stole. Po prostu. Nie tylko od święta, ale tak normalnie, na co dzień. To takie moje małe "umilacze" codzienności. Nie wiem, czy kawa wypita w takim pastelowym kubku smakuje lepiej, ale ja na pewno bardziej delektuję się taką chwilą.
Jak się pewnie domyślacie, kiedy tylko jest okazja do świętowania czegoś w większym gronie, jestem w swoim żywiole :) Poniżej zdjęcia z zeszłorocznych chrzcin i urodzin mojego synka.
PS. Sama nie wiem, w którym momencie zapałałam taką miłością do naczyń i kuchennych akcesoriów. Coś mi się wydaje jednak, że miało to dużo wspólnego z odkryciem polskiej blogosfery wnętrzarskiej, a później założeniem bloga. Tak a propos, wszystkie zamieszczone dzisiaj zdjęcia zostały zrobione w przeciągu ostatniego roku i stanowią ostatnią, trzecią część podsumowania pierwszego roku mojego bloga.
Kuchnia w wynajmowanym mieszkaniu jest nie całkiem "moja", więc oswajam ją jak się da moimi ulubionymi miętowo-turkusowymi kolorami. Nad głową lampa, na ścianie zegar, na półce waga, na stole kwiaty w miętowym wazonie i herbata w pastelowym kubku... i już jest tak, jak lubię.