Naprawdę długo zastanawiałam się co napisać w tym poście, co nie byłoby zwykłym pitu pitu w stylu "hej kochani, patrzcie na mój salon po metamorfozie!" Ale ani nie chcę nazywać tego szumnie metamorfozą, bo zmiany zachodziły tu bardzo powoli już od dłuższego czasu i nie są jakieś szalenie spektakularne; ani nie pokażę Wam tak pożądanego zestawienia zdjęć "przed" i "po". Mogłabym też wciskać Wam kit, że ten salon zawsze wygląda tak jak na dzisiejszych zdjęciach i do pełnego jego obrazu brakuje tam tylko mnie w zwiewnej sukience popijającej zieloną herbatę. Faktycznie - tak tu BYWA, jednak z racji tego, że jestem mamą dwójki chłopców, najczęściej wygląda to zgoła inaczej...
Makrama na pierwszy rzut oka może się wydawać trudna, a rysunki objaśniające poszczególne sploty - zbyt skomplikowane. Zgadzam się - pierwsze podejście do makramy po 15 latach przerwy poczyniłam jakiś rok temu i poddałam się po piętnastu minutach prób rozszyfrowania rysunków i tego który sznurek idzie gdzie i jak. A jednak - kojarzycie moją makramową girlandę z urodzin w stylu boho? Zrobiłam ją sama w jeden wieczór! Jak? Tym razem postanowiłam ugryźć temat z innej strony i jestem przekonana, że po dzisiejszym wpisie każda z Was też będzie w stanie zrobić taką girlandę sama.
Niby co roku obchodzę urodziny, niby ta trójka na przedzie nic nie zmienia, a jednak - ta trzydziestka ma w sobie to coś, że chce się ją świętować jakoś tak... bardziej. W mojej głowie wyglądało to w ogóle super-hiper: przyjęcie w wysokich trawach na naszej działce przed domem, niski stół z desek, siedziska z poduch i kocy, lampki, świece, wianki i te sprawy - wiecie - boho, że ho ho! Zbyt mało boho była jednak pogoda tego września - wprawdzie w dzień samego przyjęcia zaszczyciło nas słońce, ale już kilka dni wcześniej wiadomo było, że wizyta na działce bez pary porządnych kaloszy w ogóle nie ma racji bytu. Po raz kolejny została mi więc do dyspozycji przestrzeń naszego mieszkania i wyzwanie - zmienić ją tak, żeby poczuć się jak na tym boho pikniku w trawach.