Jak wiele potrafi się zmienić w cztery miesiące! Kłamałabym pisząc, że zleciało jak jeden dzień, ale prawdą jest, że nie uświadamiałam sobie, że aż tyle czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. To były miesiące obfitujące... we wszystko! Przedłużające się niemal w nieskończoność prace nad wykończeniem domu, przygody z ekipami i mnóstwo energii i pracy własnej władowanej w nasze nowe cztery kąty. I choć jeszcze sporo przed nami i na brak zajęć nie powinniśmy narzekać przez najbliższych kilka lat, możecie sobie tylko wyobrazić jakie to wspaniałe uczucie zakończyć etap budowy i móc cieszyć się gotowymi pomieszczeniami w swoim domu. Chciałam Wam dziś do siebie zaprosić - może nietypowo, bo od progu zabiorę Was od razu do łazienki, ale jest to pierwsze pomieszczenie w naszym domu gotowe w 99,9% oraz takie, od którego zaczęłam projektowanie wystroju całego domu. Czy wszystkie moje pomysły sprawdziły się w praktyce? Użytkujemy tę łazienkę od ponad miesiąca, więc opowiem Wam szczerze jakie mamy obserwacje już na tym etapie.
Płytki: szaleństwo na podłodze, spokojnie na ścianach
Zdecydowanie najmocniejszym akcentem całej łazienki jest wzorzysta podłoga z niebiesko-białej mozaiki Peronda FS Faenza. Marokańskie wzory na płytkach cieszą się popularnością od lat i choć można by się obawiać, że szybko się znudzą, ja jestem akurat o to spokojna. Musiałabym chyba znienawidzić niebieski kolor, a na to się nie zanosi. Pomimo setek (jeśli nie tysięcy) obejrzanych w zeszłym roku płytek, co do tych jednych nie zmieniłam zdania i wykorzystałam je w końcowym projekcie łazienki. Od strony wizualnej "robią" nam całą łazienkę, od strony praktycznej - mogę je tylko chwalić: nie są śliskie (nawet pod prysznicem), nie widać też na nich brudu ani żadnych paprochów. Myślę, że równie efektownie wyglądałyby np. położone na ścianie pod prysznicem.
Żeby stonować trochę podłogę, na której dużo się dzieje, a przy okazji powiększyć i doświetlić nie tak dużą łazienkę, zdecydowałam się na białe płytki na ścianę. Chciałam jednak, żeby coś je wyróżniało spośród prostych cegiełek i żeby dobrze komponowały się z matową podłogą, dlatego wyszukałam białe cegiełki z delikatną strukturą i w rzadko spotykanym matowym wykończeniu: Fabresa Artisan Blanco Mate. Nie chciałam kafelkować całych ścian, bo nie widziałam takiej potrzeby, a dodatkowo chciałam zostawić sobie furtkę do potencjalnych zmian. Dziury na wieszak czy lustro dużo łatwiej wywiercić w tynku niż w płytkach, nie mówiąc już o tym, co mogę zrobić jeśli kiedyś najdzie mnie pilna potrzeba pomalowania ścian na jakiś inny kolor. Linię płytek poprowadziliśmy więc do wysokości stelaża podtynkowego (125 cm), jedynie pod prysznicem płytki sięgają dużo wyżej. Nie stosowaliśmy żadnych listew wykańczających płytki, linia styku płytki-tynk została po prostu wykończona gładzią, a ściany pomalowane są farbą dedykowaną do łazienki.
Szafka podumywalkowa ze starej komody
Kiedy rozmyślałam nad wyglądem mojej przyszłej łazienki, poza wspomnianymi płytkami miałam jedno marzenie - szafkę pod umywalkę, która będzie miała w sobie "TO COŚ". Wizja szafki była na tyle mało konkretna, że przez długie miesiące przeszukiwałam internet w poszukiwaniu czy to starych czy nowych mebli do łazienki, nie wiedząc do końca czego szukam. Wiedziałam na pewno że w tym przypadku nie chcę gotowego mebla z sieciówki, ale czegoś oryginalnego, co nada całemu pomieszczeniu charakter. W teorii brzmi to dobrze, w praktyce okazuje się rozrywką dla ludzi o mocnych nerwach i ponadprzeciętnej cierpliwości (lub szczęściu). Po przejrzeniu stu tysięcy starych komód i szafek na OLX, z których żadna nie odpowiadała mi wymiarami ani wyglądem, już zaczynałam tracić nadzieję, ale w końcu pojawiła się ONA. Kiedy ją przyjęłam pod swój dach, była nieco poobijanym ciemnobrązowym rumuńskim meblem z popękanym fornirem na blacie (co możecie zobaczyć TUTAJ we wpisie z projektem łazienki), ale po kilku miesiącach, wielu godzinach pracy i niespodziewanych zwrotach akcji stała się w końcu tym, co sobie wymarzyłam.
Cały proces odnawiania i przerabiania starej komody w szafkę pod umywalkę będę jeszcze szczegółowo opisywać w osobnym wpisie, ale dla niecierpliwych wspomnę teraz tylko w skrócie, że komoda była szlifowana, malowana trzykrotnie emalią wodorozcieńczalną i dodatkowo zabezpieczona przed wilgocią dwoma warstwami matowego lakieru do podłóg. Czy takie rozwiązanie się sprawdza? Miesiąc to chyba jednak zbyt krótki czas, żeby stwierdzić to z całą pewnością, ale na ten moment jestem z tej realizacji zadowolona w 100%. Komoda nie tylko "wygląda" i jest główną bohaterką całego pomieszczenia, ale naprawdę dobrze nam służy - a zważcie na to, że to póki co jedyna łazienka w domu, z której korzystamy całą czwórką. Szuflady pomieściły wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, sama komoda nie zabiera za dużo miejsca i nie przytłoczyła pomieszczenia, a umywalka nablatowa o takim kształcie pozwala nam kłaść mydło i różne akcesoria wprost na niej, oszczędzając przy tym drewniany blat komody.
Chciałabyś też dodać do swoich wnętrz jakiś niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju mebel?
W moim kursie online Nowe życie starego mebla pokażę Ci jak to zrobić krok po kroku.
Kliknij TUTAJ, żeby dołączyć do kursu online Nowe życie starego mebla.
Prysznic z deszczownicą
Było już o moich marzeniach, ale ja jestem jedna, a moich mężczyzn w domu aż trzech! I gdy dodam, że każdy z nich jest wielbicielem prysznica, domyślicie się już jaki punkt musiałam koniecznie uwzględnić w projekcie naszej łazienki. Tak - prysznic z deszczownicą. Jej wybór zostawiliśmy sobie na sam koniec, kiedy wiedzieliśmy już jaki styl będzie dominował w łazience i kiedy zdecydowaliśmy o wszystkich szczegółach (retro komoda sprawiła, że wyeliminowaliśmy wszystkie zbyt nowoczesne i kanciaste baterie). Sama kabina prysznicowa w łazience jest bardzo duża (120 x130 cm), więc jej rozmiar też determinował niejako nasz wybór - widzieliśmy, że potrzebujemy takiej deszczownicy, która nie "zgubi się" w tej przestrzeni.
Ostatecznie postawiliśmy na polską markę. Zdecydowaliśmy się na deszczownicę Imola Exe marki Invena, która przekonała nas m.in. klasycznym, prostym wyglądem, dużą średnicą deszczownicy (25 cm) oraz czymś, co wydawało mi się fajne już w teorii, a co w pełni doceniam dopiero teraz w praktyce - baterią termostatyczną. Najlepszymi recenzentami byliby z pewnością moi synkowie, którzy pytani przez rodzinę i przyjaciół o to, co najbardziej podoba im się w nowym domu, wskazywali bez cienia wątpliwości wieczorny prysznic pod deszczownicą. Wanna w górnej łazience (choć już czynna do użytku), póki co przegrywa w tej konkurencji sędziowanej przez dwóch kilkulatków.
To, co chłopcom bardzo przypadło do gustu, a co sama sobie chwalę, to to, że nowa bateria pozwala być im całkowicie samodzielnym. Głowica termostatyczna ustawiona stale na jedną temperaturę oszczędza im manewrów z ciepłą i zimną wodą, co było dość uciążliwe w naszym poprzednim mieszkaniu (nie mówiąc już o tym ile wody trzeba było nieraz zmarnować, aż ustawiło się tą odpowiednią temperaturę). Także przełącznik między słuchawką prysznicową a deszczownicą działa dla nich bardzo intuicyjnie, więc mogą spokojnie oddawać się wodnym zabawom bez konieczności wołania nas za każdym razem kiedy chcą zmienić źródło strumienia wody.
Dodatki mają moc
Moje wirtualne oprowadzanie i opowiadanie chciałam spuentować powyższym stwierdzeniem, które mogłabym sobie wytatuować na czole albo wywiesić nad drzwiami domu, tak bardzo biorę je sobie do serca. Nie wyobrażacie sobie (chyba, że sami niedawno to przeżywaliście) jak bardzo gotowa łazienka (czyt. wykafelkowana, pomalowana, z zamontowanymi sprzętami) potrafi się zmienić wyłącznie za sprawą wprowadzenia do niej dodatków. Wystarczyły dosłownie trzy rośliny doniczkowe, drewniany stołek i kilka użytecznych drobiazgów, żeby pośród wszechobecnych kartonów i worków odpadów budowlanych poczuć, że to jest naprawdę Dom.
Lubię, kiedy dodatki łączą estetykę z funkcjonalnością: kiedy lustro jest dobrane nie tylko tak, żeby pasowało do komody, ale było odpowiedniego rozmiaru, żeby mogły się w nim spokojnie przejrzeć dzieci; kiedy drewniany wieszak i stołek poza wizualnym ociepleniem biało-niebieskiego pomieszczenia zapewniają dodatkowe miejsce do odkładania ubrań czy ręczników; albo kiedy kinkiet nie wisi tylko do ozdoby, ale jest zaprojektowany tak, że każdy może dostosować kąt padania światła do swoich preferencji.
Ten szary kinkiet polskiej marki ByLight to moja wisienka na torcie i jedna z rzeczy, bez których byłoby mi w tej łazience "łyso". I nawet nie mam tu na myśli tylko doznań estetycznych (zwróciliście uwagę na ten kształt, mosiężne śruby i elementy?), ale to, jak dobrze spełnia swoją podstawową funkcję oświetlania pomieszczenia. W całej łazience mamy trzy różne punkty świetlne (kinkiet, oczko nad prysznicem i podwójny reflektorek na środku sufitu), ale z tych wszystkich używam najczęściej tylko jednego - kinkietu i nie potrafiłabym się obyć bez niego i bez klimatycznego światła, jakie zapewnia.
Wiedząc jak sama nieraz skorzystałam na takich podsumowaniach, podaję Wam namiary na poszczególne elementy wystroju mojej łazienki. Gdybyście mieli jakieś pytania, piszcie śmiało, a już teraz zapraszam Was na mojego Instagrama, bo za kilka dni planuję zrobić tam relację z mini "room tour" i pokazać to, czego nie pozwalały mi pokazać ograniczenia aparatu. Do zobaczenia!
bateria termostatyczna z deszczownicą - Invena Imola Exe
płytki podłogowe - Peronda FS Faenza
płytki ścienne - Fabresa Artisan Blanco Mate
niebieska komoda - stary mebel z OLX (za całe 350 zł)
druciany wieszak pod prysznic, pojemniki na kosmetyki, pudełko z trawy - Flying Tiger
drewniany wieszak - H&M Home
drewniany stołek - KiK
lustro - Patiomeble.eu, model Pesaro
kinkiet - Loft ByLight T55
niebieskie buteleczki - IKEA SOMMAR 2019