Dzieje się! To już ten etap w naszej budowie, kiedy z każdym miesiącem, a nawet tygodniem będzie się tu zmieniało coraz więcej i coraz bardziej będzie to przypominało miejsce, gdzie można zamieszkać (oby!). Na pamiątkę dla nas samych, a także z myślą o tych z Was, którzy nie zaglądają na moje filmowe relacje na Insta Story, zaczynam dziś serię postów z miesięcznymi podsumowaniami z postępów na budowie. Zobaczcie co się zmieniło w domu pod mirabelką...
Biorąc pod uwagę to, że kuchnia była pierwszym, co zaczęłam planować zaraz po podjęciu decyzji o budowie domu, ilość znaków zapytania jakie ciągle mam w związku z tym pomieszczeniem jest dość dziwna. Myślę o tej kuchni już od dobrych kilku lat - najpierw było to dość odległe marzenie o tej pierwszej swojej kuchni skontrastowanej z rzeczywistością mieszkania w wynajętym mieszkaniu (co ma swoje plusy - przekonaliśmy się przez tych kilka lat co się sprawdza, a co nie). Później, w miarę jak zaczęłam coraz bardziej wsiąkać w tematy wnętrzarskie i kupować niezliczone ilości kolorowej ceramiki, ilość pomysłów na moją przyszłą idealną kuchnię rosła z tygodnia na tydzień. A kiedy w końcu wizja budowy domu stawała się coraz bardziej realna i w końcu przyszło mi projektować autentyczne, a nie wyimaginowane pomieszczenie, wiedziałam już przynajmniej w jakim stylu czuję się dobrze i jak zrobić, żeby ta kuchnia była taka... moja.
Na urodziny - książka, pod choinkę - książka, bez okazji - książka. O ile w kwestii zabawek staramy się nie zwariować i nie dać zawalić pokoju chłopców toną gadżetów, o tyle w kwestii książek mamy ciut mniej umiaru. Ostatnimi laty tyczy się to szczególnie książek dla dzieci, które uwielbiamy czytać i wyszukiwać, a już najbardziej patrzeć jaki wpływ ma to na naszych chłopców, którzy nieraz trafiając do pokoju kolegów idą najpierw do regału z książkami. Piszę to wszystko w liczbie mnogiej, choć głównym odpowiedzialnym za nasze książkowe odkrycia dla chłopców jest mój Mąż. Nieraz spędza wieczory wertując blogi, śledząc nowości wydawnicze, zapisując sobie co ciekawsze pozycje, żeby później przy okazji - lub właśnie bez żadnej okazji - wyciągnąć z szafy jakąś nową książkę, która z miejsca staje się najulubieńszą lekturą miesiąca. Dlatego też zupełnie spontanicznie K. stał się współautorem dzisiejszego wpisu i kilka opisów książek napisał od siebie. Wprawdzie wyboru naszych naj-naj książek dokonałam już dobrych kilka miesięcy temu (i dlatego na zdjęciach Franek jest ubrany dość nieadekwatnie do obecnej pogody), ale okazało się, że zupełnie niezależnie od tego nasze wybory pokryły się prawie w 90 %. Jest to zaledwie cząstka tego, co lubimy czytać, ale starałam się wybrać te trochę mniej znane pozycje. Mam nadzieję, że wyniesiecie z tego wpisu coś dla siebie i Waszych dzieci.
Gdybym miała wymienić swoje największe błędy w meblowaniu mieszkania, na pierwszym miejscu bez zająknięcia powiedziałabym: nigdy więcej stołu w okleinie. Wierzcie mi, kombinacja: okleina + dwójka dzieci + szorowanie blatu dziesięć razy dziennie naprawdę nie prowadzi do dobrego finału. Sama się dziwię, że wytrzymałam z naszym poprzednim stołem tak długo, biorąc pod uwagę to, jak wyglądał (okleina starta do białości w miejscach, przy których siedzieli chłopcy itd.). Ratowały mnie już tylko obrusy i byłam gotowa prać je nawet codziennie, byle tylko nie patrzeć na ten zdarty do białości blat (wiem, niezła desperacja!). Długo szukałam odpowiedniego zamiennika i koniec końców załatwiłam to po mojemu - pomysłem i umiejętnym szperaniem na OLX.
Zgodnie z obietnicą wracam z drugim odcinkiem serii o lampach, na które natknęłam się przeszukując internety. Teoretycznie powinnam właśnie wybierać miski sedesowe i armaturę, ale umówmy się - lampy są o wiele ciekawsze i dużo fajniej to właśnie na ich przeglądanie trwonić cenny czas. Dzisiaj na tapecie kinkiety i listwy oświetleniowe, a zgodnie z niepisaną tradycją zacznę od tych pięknych ciemno turkusowych kinkietów... zgadniecie skąd?
Kiedy tylko ktoś ze znajomych zadaje pytanie, które słyszę ostatnio średnio dwadzieścia razy na tydzień (zgadliście - to oczywiście: "Jak tam budowa?"), o samych postępach w pracach mówię w telegraficznym skrócie (mamy instalacje - mamy tynki - podłogówka położona - czekamy na wylewki), ale o tym co już wyszperałam i upolowałam do domu mogę gadać godzinami. Zwłaszcza że nieraz historie czy to samych mebli czy tego jak do mnie trafiły bywają ciekawe...
Witajcie w premierowym odcinku długo wyczekiwanego serialu p.t. "Gu urządza nowy dom". Sama nie wiem czy będzie to melodramat, sitcom czy thriller, ale już po tym pilotowym odcinku zorientujecie się, że mamy tu do czynienia z tym, co lubię najbardziej w serialach i filmach - z zaburzoną chronologią (w mojej rodzinie funkcjonuje na nie określenie: "porypane"). Nie wiem jak lepiej mogłabym nazwać to moje urządzanie domu. No bo jak to jest, że nie mam jeszcze wybranych zwykłych szarych płytek na podłogę do łazienki (o armaturze i ceramice łazienkowej nie wspominając), wizja podłogi gdzieś tam dopiero się zaczyna klarować, budowa tak naprawdę jeszcze trwa (tynki itd.), a ja - ja mam już lampy! Coś, co normalni ludzie kupują na końcu, a nawet później (niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie mieszkał z gołymi kablami u sufitu), ja kupuję już teraz, zanim wykończeniówka jeszcze na dobre się zacznie. Wiem, śmieszne to jest, ale może przynajmniej po przeprowadzce będzie u mnie wisiało tylko dziesięć gołych kabli zamiast dwudziestu. No przyznajcie, jest to gra warta świeczki!
Naprawdę lubię to mieszkanie i to, że choć je tylko wynajmujemy, niemal w dziewięćdziesięciu procentach udało nam się je urządzić po naszemu. Po tych kilku latach, kiedy przyzwyczailiśmy się już do łazienki i kuchni (których remont nie wchodził w grę, bo były przecież nowe), po wielu drobnych zmianach, dzięki którym czuliśmy się coraz bardziej u siebie, po dochodzeniu tak naprawdę do własnego, ulubionego stylu w urządzaniu, pozostawało dla mnie ciągle tylko jedno "ale". Ten widok z kanapy...
Lato przyszło do nas w tym roku znienacka, nie dając zbyt wiele czasu na pozimowe ogarnięcie siebie (wstyd przyznać, ale moje zimowe ubrania jeszcze czekają na schowanie w najdalsze zakamarki szafy), nie mówiąc o balkonach i tarasach. A słońce i wizja popołudniowej kawy na świeżym powietrzu w otoczeniu roślin kuszą... Nie ma już naprawdę na co czekać - czas na operację: balkon!
Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że rok 2018 będzie u nas stał pod znakiem domu. Dałam sobie czas na rozbieg z tematem na początku roku, ale teraz już zdecydowanie mam zamiar ruszyć z kopyta! Na pierwszy ogień idzie więc temat, w którym my siedzimy już od dawna, ale nie dzieliłam się nim jeszcze szerzej - plan naszego domu. A żeby nie było tak abstrakcyjnie, pokażę coś bardzo namacalnego czyli stojący już dom i jego etapy budowy w zdjęciowych retrospekcjach z 2017 roku.
I najprawdopodobniej ostatnia w blogosferze, czym się wcale, a wcale nie przejmuję. Powiedziałabym wręcz, że to prawie moja tradycja, bo pięć lat temu zaczynałam bloga od wpisu z dekoracjami świątecznymi pod koniec stycznia (sic!). I choć dużo się zmieniło przez te lata i teraz już wiem, że mało kogo obecnie interesują choinki czy pierniki, uparłam się, żeby ten wpis jednak opublikować. Lepiej późno niż wcale, bo... to najprawdopodobniej ostatnie świąteczne dekoracje w tym mieszkaniu ever!