Swetrowe zwierzaki, wiszące deszczowe chmurki i szydełkowe latawce czyli Gu (intensywnie) tworzy
20:30
Trochę nie dociera do mnie, że robię to już cztery lata. Jakby się nad tym zastanowić, to na podstawie rzeczy, które tworzę można by zaobserwować zmiany w moim życiu. Na początku były naszyjniki, bo sama dużo ich wtedy nosiłam. Ciągle mam drewnianą skrzyneczkę pełną zamków błyskawicznych, które zwijałam i sklejałam w moje "pancerniki". Kto wie, może jeszcze kiedyś do tego wrócę?
Pierwszego swetrowego kota pamiętam doskonale. Okoliczności jego powstania też. To był koniec lipca, dokładnie jakoś tuż przed dwudziestym siódmym, bo kot miał być prezentem imieninowym dla mojej siostry Natalii. Ja - jakieś dwa tygodnie przed planowanym porodem Kuby - zasiadłam do starego Łucznika podarowanego mi przez mamę, a mąż w towarzystwie siostry i szwagra pojechał kupić samochód. Kiedy wyjeżdżali, zaczynałam robić szkic kota na jakiejś starej gazecie. Kiedy wrócili, kot był już gotowy. (Z narodzinami Kuby nie było tak szybko. Ale za to dzięki jego opieszałości w wychodzeniu na ten świat, trasę do szpitala ze wszystkimi zakrętami, dziurami i koleinami poznaliśmy na pamięć, a mąż dość dobrze zapoznał się z możliwościami naszego nowego auta.)
Pierwszego swetrowego kota pamiętam doskonale. Okoliczności jego powstania też. To był koniec lipca, dokładnie jakoś tuż przed dwudziestym siódmym, bo kot miał być prezentem imieninowym dla mojej siostry Natalii. Ja - jakieś dwa tygodnie przed planowanym porodem Kuby - zasiadłam do starego Łucznika podarowanego mi przez mamę, a mąż w towarzystwie siostry i szwagra pojechał kupić samochód. Kiedy wyjeżdżali, zaczynałam robić szkic kota na jakiejś starej gazecie. Kiedy wrócili, kot był już gotowy. (Z narodzinami Kuby nie było tak szybko. Ale za to dzięki jego opieszałości w wychodzeniu na ten świat, trasę do szpitala ze wszystkimi zakrętami, dziurami i koleinami poznaliśmy na pamięć, a mąż dość dobrze zapoznał się z możliwościami naszego nowego auta.)