Pewnego zimowego wieczoru mój 3,5-letni wtedy syn jako książkę do czytania na dobranoc wybrał sobie jeden z moich albumów wnętrzarskich. Syn swojej matki, doprawdy. Album był o pokojach dziecięcych, więc Kuba przewracał kartki zachwycony zabawkami na zdjęciach ("Mamo, ale pamiętaj i kup mi taki wóz strażacki. A taki drugi dla Franka. Będziesz pamiętać?"), wyszukiwał na fotografiach "nasze" książki dla dzieci i pokazywał rzeczy, które najbardziej mu się podobały. Wśród elementów, które przyciągały jego wzrok powtarzały się najczęściej trzy rzeczy: globusy, gitary i konie na kiju. Kuba nie musiał długo prosić, a nawet prosić w ogóle, bo momentalnie w głowie pojawiła mi się myśl, żeby zrobić takiego konika dla niego. Poczułam się najprawdziwiej zainspirowana przez własne dziecko i z przekonaniem, że właśnie spełniam jakieś jego małe marzenie, zabrałam się do dzieła.
Dosłownie na chwilę dam Wam odpocząć od tematu latawców, który wałkuję od początku przygotowań do przyjęcia urodzinowo-imieninowego moich chłopców. Nie odejdziemy (a raczej nie odlecimy) daleko, ciągle zostajemy w powietrzu i zmieniamy tylko środek transportu. Nie wiem dlaczego tak trzymają się mnie te podniebne motywy... może za bardzo chodzę z głową w chmurach? Chodźcie, pobujamy razem w obłokach!
Plan jest taki, że za kilka lat nie będę już musiała zarywać nocy przygotowując imprezy urodzinowe dla moich dzieci, bo one będą je przygotowywały same. Cwane, nie? No może prawie same, bo zbyt dobrze bawiliśmy się podczas tych wspólnych przygotowań, żebym chciała kiedykolwiek z tego zrezygnować.
Jeśli jesteście tu ze mną trochę dłużej, to wiecie już mniej więcej na punkcie czego mam hopla. Do tej kategorii można zaliczyć na pewno pokoje dziecięce i wszelkie dekoracje do nich (szczególnie szydełkowe – te zresztą robię sama i sprzedaję w swoim sklepie pod marką Gu), wszelkie projekty "zrób to sam", kolory, przeróżne pastelowe naczynia i urządzanie rodzinnych przyjęć z odpowiednią oprawą wizualną. W dzisiejszym poście będzie to wszystko. 100% Gu w Gu i przyjęcie imieninowo-urodzinowo-imieninowe w moim wykonaniu.
Okazja nie byle jaka – pierwsze urodziny mojego Franka wypadły blisko imienin Kuby i kuzynki chłopców – Zosi. A że nasza rodzina rośnie w siłę (i nowych członków rodu), zaczyna nam już brakować wolnych weekendów na świętowanie wszystkich okazji. Stąd właśnie ta wielka kumulacja – trzy torty, trzy razy więcej śmiechu, prezentów i zabawy.
Jeśli zaś o zabawę chodzi, nie pytajcie mnie proszę jak mi się w ogóle chciało bawić w całe to dekorowanie. Chciało i to bardzo, bo to uwielbiam! I chyba nie tylko ja, bo kiedy Kuba otworzył drzwi pierwszym gościom, zaprowadził ich za rękę do stołu i powiedział: "Zosiu, popatrz jak tu jest pięknie!"
Okazja nie byle jaka – pierwsze urodziny mojego Franka wypadły blisko imienin Kuby i kuzynki chłopców – Zosi. A że nasza rodzina rośnie w siłę (i nowych członków rodu), zaczyna nam już brakować wolnych weekendów na świętowanie wszystkich okazji. Stąd właśnie ta wielka kumulacja – trzy torty, trzy razy więcej śmiechu, prezentów i zabawy.
Jeśli zaś o zabawę chodzi, nie pytajcie mnie proszę jak mi się w ogóle chciało bawić w całe to dekorowanie. Chciało i to bardzo, bo to uwielbiam! I chyba nie tylko ja, bo kiedy Kuba otworzył drzwi pierwszym gościom, zaprowadził ich za rękę do stołu i powiedział: "Zosiu, popatrz jak tu jest pięknie!"