Po świątecznym stole w odsłonie naturalnej i vintage przyszedł czas na zwrot ku tradycyjnej czerwieni i bieli. W moim rodzinnym domu jakoś nigdy Święta nie kojarzyły mi się z tym kolorem, więc kiedy pięć lat temu po raz pierwszy dekorowałam nasze mieszkanie, z wielkim entuzjazmem szyłam i kupowałam czerwone ozdoby, poszewki na poduszki i kubki. Na co dzień w naszych wnętrzach panują raczej niebieskości, turkusy, mięta, jasnożółte akcenty i trochę kolorowych drobiazgów, ale te w czerwonym kolorze można by policzyć na palcach jednej ręki (nie licząc pokoju chłopców i ich remizy z całkiem sporą kolekcją czerwonych wozów strażackich). I to właśnie przez tą nikłą nieobecność czerwieni na co dzień, tak chętnie po nią sięgam w okresie świątecznym. W tym roku nie będzie jednak królowała, ale cieszyła oko w detalach.
Zapytałam o nie głównie z myślą o zdjęciach. Nawet nie wiedziałam czy są jeszcze na strychu u babci i nie pamiętałam jak wyglądają.
Znalazły się, wszystkie wspomnienia z dzieciństwa wróciły, a ja już wiem, że nie pozwolę im spędzić kolejnych Świąt w zamknięciu.
Znalazły się, wszystkie wspomnienia z dzieciństwa wróciły, a ja już wiem, że nie pozwolę im spędzić kolejnych Świąt w zamknięciu.
Gdybym robiła Wigilię u siebie, miałabym nie lada problem. Nie myślę tu nawet o kwestii przygotowania tej tradycyjnej mnogości potraw, bo ogarnięcie tego to dla mnie nadal wielka zagadka (Babciu, jesteś wielka!). Przypuśćmy jednak, że jakimś magicznym sposobem wszystkie wigilijne dania byłyby zrobione, a mnie zostałby dylemat pod tytułem: jak nakryć stół? Banał, wiem. Ale dla zbzikowanej estetki jak ja, to sprawa dość dużej wagi, której nie mogłabym zostawić przypadkowi (W końcu dekorowanie przyjęć to mój konik). A gdy jeszcze mówimy o najbardziej uroczystej kolacji w roku...
Przyszła już moda na slow food, slow fashion i slow-coś-tam-jeszcze, a ja Wam mówię, że Adwent to idealny czas na slow business (a przede wszystkim na slow life).
Wszyscy będą mówić Wam odwrotnie: że szczyt sezonu zakupowego, że najwięcej klientów, że to głupota nie korzystać. Że można ten jeden miesiąc spiąć się i siedzieć po nocach, byle wyrobić normę za pół roku i wyciągnąć teraz ile się da z tego swojego biznesu.
Prawda? No prawda, ale...
Wszyscy będą mówić Wam odwrotnie: że szczyt sezonu zakupowego, że najwięcej klientów, że to głupota nie korzystać. Że można ten jeden miesiąc spiąć się i siedzieć po nocach, byle wyrobić normę za pół roku i wyciągnąć teraz ile się da z tego swojego biznesu.
Prawda? No prawda, ale...